Z zapisków dawnego prezesa – “Kościuszko w Połańcu”


Wśród stosów notatek, kserokopii, skanów i zdjęć, jakie znajdują się w zbiorach Radosława Matusiewicza, jednymi z cenniejszych są udostępnione mu dawno temu zapiski pierwszego prezesa Towarzystwa Kościuszkowskiego. Z wielu ciekawych zdarzeń tam opisanych, najbardziej spodobał mu się fragment dotyczący roku 1794 i ogłoszenia Uniwersału połanieckiego. Mieczysław Tarnowski, który był prawdziwym pasjonatem idei kościuszkowskich, przedstawił atmosferę panującą w obozie w momencie ogłoszenia Uniwersału, jak gdyby sam był jednym z kosynierów. Niniejszy artykuł opracował Radosław Matusiewicz na podstawie zapisków Mieczysława Tarnowskiego. Ukazał się pierwotnie w czasopiśmie “Zeszyty Połanieckie” Nr 17, Połaniec 2009 r. na str. 25-28.

Tadeusz Kościuszko w Połańcu

W 1794 roku, idąc spod Racławic, bohater dwu kontynentów obozuje pod Połańcem w baraku przy kapliczce św. Mikołaja (opowiadane ks. Choroszyńskiemu, miejscowemu proboszczowi przez Stanisława Jungiewicza, który młodym chłopcem będąc, bywał w obozie Kościuszki) na prawym brzegu Czarnej, nad Wisłą. Tadeusz Kościuszko tu podpisał swój słynny Uniwersał zwany połanieckim, w części znoszący pańszczyznę włościan. Wojsko Tadeusza Kościuszki rozłożyło się za Połańcem na wyżynie piaszczystej, na obecnych Bataliach. Za wzgórzem na wielkiej i pięknej nizinie przepływa Wisła. Obszar ten zajęty obozem wolny był od drzew, ponieważ gleba tu jest licha – piaszczysta. Za to za górą od wschodu inny świat, piękny i bogaty. Kościuszko ze swoim sztabem umieścił się w baraku kapliczki, ale bywał też w domu należącym do Majewskich, gdzie nawet na szybie złożył swój monogram. Pamiątka ta znajdować się miała w Muzeum w Sandomierzu.

Kościuszko wysyłał spod Połańca komisarzy w celu zbierania podarków na budowę powstańczej armii. Wysłany kapelan Naczelnika do proboszcza połanieckiego po komunię świętą dla wyspowiadanych żołnierzy doznał rozczarowania, bo nie jej niestety nie otrzymał. Nie ma Bożego Ciała dla jakobińskiego wojska – odpowiedział proboszcz. Jak wojować – to chłop dobry, a Pańskie Ciało spożywać – to nie? Do Najwyższego Naczelnika z nim. My po dobremu do Pańskiego Stołu, a ten powiada, że rewolucjonistów nie komunikuje. Sprawa była brzydka. Rozpytany przez Kołłątaja kapelan potwierdził relację Głowackiego, ale i od siebie dodał sporo szczegółów. Połaniecki proboszcz (ks. Jan Zawisza – przyp. red.) odmówił nie tylko komunikantów. Nie udzielił także świateł ni mszalnego wina na mszę żołnierską. Gdy oburzeni kapelani przybyli do niego z pretekstem, pokazał im drzwi, a potem wyrzucił za nie. Niech Wam da komunikanty Naczelnik Kościuszko, a do Kołłątaja idźcie po światło – powiedział.

Widok z Wisły na skarpę w Winnicy. Mieczysław Tarnowski z prawej, z lewej Gustaw Warenda.

7 maja 1794 r. w obozie pod Połańcem

Zaraz po porannych ćwiczeniach rozległo się w obozie głośne tarabanienie. Z początku nie wszyscy zorientowali się, co ono oznacza, ale gdy wzdłuż wytyczonych obozowych przejść zaczęli przebiegać dobosze, gdy trąbki alarmowe zaczęły grać sygnał – zbiórka – żołnierze zrozumieli, że ma się stać coś ważnego. Uprzedzeni widać podoficerowie zajmowali stanowiska i sprawdzali stan swoich plutonów. Uszykowały się już pułki piechoty, stała pod bronią kawaleria i artylerzyści, biegli spóźnieni kosynierzy. Ciągle grały werble. W pewnej chwili warkot stał się szybszy, uderzenia pałeczek mocniejsze. Zbliżał się Najwyższy Naczelnik. Szedł w towarzystwie swego obozowego ministerium: Kołłątaja, Wyssogota, Linowskiego, Potockiego. Szli oficerowie sztabu i cywilni komisarze. Naraz głos werbli ucichł. Kościuszko z Kołłątajem i innymi członkami Rady zatrzymał się przed kosynierami i pikinierami.

Dom Majewskich na Podskalu, gdzie przebywał Kościuszko

Dzień był mglisty. Słońce schowane za lekkie chmury. Kosy i piki żołnierzy lśniły w tym białym bladym świetle matowo – stalowymi połyskami. Białe i szare sukmany, pasy i czerwone rogatywki tworzyły obraz barwny i surowy. Na skinienie Naczelnika wystąpił Linowski. Zaczął czytać: „Tadeusz Kościuszko Najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej do Komisji Porządkowej wszystkich ziem i powiatów”. Czytał powoli, wyraźnie, tak, by słyszeli go i rozumieli zarówno ci stojący w pierwszych, jak i w ostatnich szeregach.

„Nigdyby Polakom broń ich nieprzyjaciół straszną nie była, gdyby sami pomiędzy sobą zgodni znali swą siłę i całej tej siły użyć umieli”.

Chłopi słuchali z wytężoną uwagą, ale widać było, że zawiłe okresy tego wywodu nużą ich. Linowski jednak przeszedł do rzeczy bliższych.

„Z żalem to wyznać muszę”, że często srogie obchodzenie się z ludem daje miejsce Moskalom do powszechnej na cały naród potwarzy. Odbieram ustawiczne skargi od żołnierzy i rekrutów, że żony ich i dzieci nie tylko żadnego osłabienia nie mają, ale za to, prawie że służą Rzeczypospolitej ich mężowie i ojcowie, wystawieni są na najwyższe uciążliwości.

Kościuszko wodził wzrokiem po szeregach, obserwował twarze kosynierów, chcąc z ich wyrazu wywnioskować, jakim sercem przyjmują to, co do nich i dla nich mówił. Naraz twarze te stały się skupione i czujne. Oczy uważnie wbite w Linowskiego, głowy pochylone ku czytającemu, brwi zmarszczone. Czasem kosa trzymana nieuważną ręką pochyli się do przodu, czasem brzękną ostrza pik nad głowami. Na szeregi padła cisza wielka i pełna oczekiwania. Szły teraz punkty określające powinności. Punkt o wolności osobistej włościan we wszystkich ziemiach i wszystkich powiatach.

„Osoba wszelkiego włościanina jest wolna. Wolno mu przenieść się gdzie chce, byleby oświadczył Komisji Porządkowej swego województwa, gdzie się przenosi i byleby długi winne oraz podatki krajowe opłacił. Lud ma ulżenie w robociznach tak, iż ten, który robi dni pięć lub sześć w tygodniu, ma mieć dwa dni opuszczone w tygodniu. Który robił dwa lub cztery, ma mieć opuszczony dzień jeden, kto robił w tygodniu dzień jeden, ma teraz robić w dwu tygodniach jeden dzień”.

Punktów było czternaście. Dalej mówił o tym, że od chłopów, którzy w wojsku powstańczym służą, pańszczyzna ma być nie egzekwowana, że dziedzic nie ma prawa usuwać chłopa z uprawianego przezeń gruntu, że nieuczciwi dziedzice i ekonomowie mają być odstawieni do sądów kryminalnych, jeśliby krzywdzić chcieli poddanych mimo surowych zaleceń Uniwersału. Ale Uniwersał mówił też o prawach dziedziców. Dawał im w rękę broń przeciwko tym, którzy by odwodzili lud od pracy, przeciwko poddanym, którzy by nie chcieli wypełniać swoich obowiązków. Linowski skończył. W szeregach panowała cisza przerywana odległymi głosami tych, którzy w innych formacjach nie skończyli jeszcze czytania. Oczy kosynierów z Linowskiego przeniosły się na Kościuszkę. Zawiedziony adiutant złożył akt i cofnął się o krok tak, by być z całym sztabem.

Jakoś nie cieszą się cni chłopkowie – rzekł do jednego z oficerów – Daj kurze grzędę … nie wiesz waszmość? – odpowiedział mu ten. Ledwoś odczytał, już apetyty podniosły się w górę. Zapytaj ich i posłuchaj, czego teraz żądają. Kościuszko dosłyszał te niechętne głosy. Spojrzał przelotnie na obu oficerów, całą uwagę skupił jednak na żołnierzach. Nie podzielał zdania Linowskiego. Nie oczekiwał wiwatów. Sam rozumiał, że to, co daje chłopom Uniwersał, nie stoi w żadnym stosunku do tego, co dać powinien. Ale mimo to widział wyraźnie – kosynierzy byli z całą pewnością poruszeni. Wnioskować to można było z ich oczu patrzących ostro i czujnie, z ich wyprostowanych nieruchomych postaci. Naczelnik obejrzał się na swoją Radę. Kołłątaj także patrzył na kosynierów. „Pójdziemy, księże kanclerzu? – zapytał Kościuszko. I dopiero wtedy, jakby na przekór temu, co mówił Linowski, wrzasnął ktoś serdecznie, a głośno – Niech żyje Naczelnik! Niech … przerwał, bo raptem od strony Czarnej rozległ się krótki, urwany dźwięk trąbki alarmowej. Za pierwszym drugi, za drugim trzeci. Już grał ich cały zgiełkowy chór wznosząc alarm na trwogę. Na plac wpadł konny oficer z krzykiem. Nieprzyjaciel od Staszowa! Denisow! Nie był jedynym, który to oznajmiał. Już biegły wołania od obozowych wysokich strażnic. Już pędziły na zagrożone skrzydło szwadrony konnicy, gnały plutony piechoty, skrzykiwały się pierwszymi komendami obozowe baterie. Szeregi kosynierów ogarnął krótki popłoch, ale już stał przed nimi Ślaski, stał Głowacki. Naprzód grenadierzy. Naprzód. Kościuszko ustąpił nieco na bok, robiąc miejsce pierwszym oddziałom. I właśnie te pierwsze rzuciły w powietrze niedokończony poprzednio okrzyk. Niech żyje! Wiwat Naczelnik! Okrzyk podjęli inni, ale nie dał mu się rozwinąć sam Kościuszko. Niech żyje Ojczyzna, obywatele! Niech żyje! Poszli, pobiegli z tym okrzykiem, odwracając jeszcze ku niemu rozradowane twarze. Kołłątaj podszedł do Kościuszki. Razem patrzyli jak chwiały się w rytm ostrza kos, jak płonęły nad głowami ostrza pik.

Wieczór zapadł cichy, przesycony zapachem świeżej ziemi, pełen coraz senniejszego świergotu ptactwa i rechotu żab. Szły rozmowy. Stoczona na przedpolach obozu potyczka, jedna z wielu, jakimi Denisow nękał od czasu do czasu powstańców, poszła w zapomnienie. Mało kto kładł się spać. Kumotrzy szukali się wśród ognisk, by pogadać ze swoimi, jak to będzie po powrocie.

Wojciech Bartosz Głowacki stał na płaskim brzegu, stratowanym przez pędzone codziennie do rzeki konie. Za sobą miał podległych sobie grenadierów, przed sobą blask ogni odbitych w wiślanej fali.

Po drugiej stronie strażnicy austriaccy oświetlali brzeg, by mieć na widoku tych, co chcieliby się przedostać do Galicji. Słychać było kroki kosynierów patrolujących wyznaczone odcinki. Czasem z ciemności napływały głosy wymieniających się patroli i hasła „Rzeczpospolita” – „Równość”. Głosy gubiły się w plusku fal i wtapiały w noc. Niedobry miał dzisiaj Bartos dzień. Jak wszyscy w obozie, myślał i on o Uniwersale. Nie jego wprawdzie dotyczył. On już był poza tym wszystkim. Pan Szujski przysłał przecie list do ekonoma, zwolnić kazał z wszelkich powinności, z ziemi zabraniał wyrzucać, wolność nakazaną przez Naczelnika dał, więc ten Uniwersał to po prawdzie już nie jego sprawa. Nie jego, a przecież jego. Pożałował Wojtek Bartos swoich dawniejszych dni. Poczuł się jak biała jaskółka pomiędzy czarnymi siostrami. Dni te niosły mu niecodzienną tyranię to prawda, ale ludzkie zaufanie i ludzką miłość. A teraz co? Piosenki o tobie śpiewają, a dostąpisz do ogniska – milkną. Pan Chorąży przyszedł. Nie z tej parafii i już jesteś bracie. Z pańskiej. Prawda to, z pańskiej – myśli Bartos i przypomina sobie zjadliwą uwagę ekonoma Strawińskiego, który mu wolę dziedzica przyszedł oznajmić.

Wywojowałeś sobie, Bartos, i nazwisko i wolność – powiedział. Wojuj dalej. Na tym się przecież świat nie kończy. Cichy płacz żony, gdy opowiedział jej o tej katedrze i o tych Naczelnikowych słowach. Tak się Wojtuś boję, tak się boję, co z tego wszystkiego wyjdzie. Panowie nie darują. Bartos się nie bał. Ni bitki się nie bał, ni od wypitki nie stronił, a przecie właśnie dziś po tym Uniwersale strach go wziął. Czego? Nie umiałby powiedzieć. I żal, że nie dotyczy ta skąpa radość jego grenadierów, choć przecież miał więcej niż oni. Nie smakuje biały chleb, gdy musisz go jeść sam, a chciałbyś przełamać się z bratem. Bartos wstał. Przeciągnął się aż trzasnęły mu stawy. Co mi z tej wolności, powiedział, kiedy ja bracie jestem po staremu chłop…

Nie pomogły pojedyncze akty obywatelskie w rodzaju postępku starosty Szujskiego, który na wiadomość o bohaterskiej postawie Wojtka Bartosza Głowackiego, nie tylko uwolnił go od wszelkiej powinności, ale i zagrodę, w której robił, wiecznymi czasy dla żony i dziatek jego darował, żadnych robocizn nie pretendując. Szujski polecił ponadto: „zboże wydać na wyżywienie, pszenicy korcy trzy, żyta korcy cztery, jęczmienia cztery, z obory najlepszą krowę wybrać żonie jego, wieprzka i maciorę”. Po porażce Insurekcji Szujski pokazał wreszcie swe prawdziwe oblicze, odbierając całą darowiznę. To są przykłady, które trudno zapomnieć.

Szkic Kopca Kościuszki wykonany ręką Mieczysława Tarnowskiego.

Ziemia Sandomierska swoją bezczynnością sprawiła prawdziwą przykrość Kościuszce, który na tę Ziemię tak bardzo liczył. 17 kwietnia Kościuszko tak pisał: „Nie mogę bez wzruszenia głębokiego czułości mojej pomyśleć o nieczynności Sandomierzan. Jakże! Więc miłość Ojczyzny waszej ma przestawać na zapale nieczynnym, na życzeniach niepożytecznych, na cierpieniach słabości, która śmiałego kroku przedsięwziąć nie może! Mniemacie, iż samo województwo krakowskie wystarczyć zdoła na obronę waszą i kraju całego?… Nie jest teraz czas pilnować formalności i krokiem leniwym zbliżać się do dzieła Powstania Narodowego. Do broni, Polacy. Do broni! Kto nie jest z nami, ten przeciw nam. Mniemałem, że nie będzie w tym przypadku żadnego Polaka. Jeśli mnie ta nadzieja omyli, a znajdują się ludzie, co się Ojczyzny podle zaprzeć chcą, wyprze się ich Ojczyzna i poda ich zemście narodowej, hańbie i surowej odpowiedzialności”. Odezwa trafiła do Sandomierzan. Wielu ochotników, włościan i mieszczan pośpieszyło do szeregów Kościuszki. Niestety, jeden z oficerów oderwał chłopów galicyjskich od Kościuszki pod Połańcem i rabując kasę powstańców, uciekł do Galicji. Smutno się większe zrobiło Kościuszce, tak że gorzko sobie zapłakał, jak najlepsza matka po utracie swego dziecka.

Z tej samej kategorii

Back to top button