Kilka słów o połanieckiej służbie zdrowia

Niniejszy list napisany przez Ryszarda Grelewskiego skierowany był do red. Radosława Matusiewicza. Pierwotnie został opublikowany w czasopiśmie “Zeszyty Połanieckie” Nr 25, Połaniec 2014 r. na str. 39-42.


Z przyjemnością oglądałem publikację “Z albumów rodzin połanieckich”. Muszę przyznać, że kosztowało to Pana dużo poświęceń, czasu i pracy, jak też pomocy, w tym babci Anieli Korczak, którą osobiście znałem, gdyż kolegowała się z moją siostrą Kazimierą Grelewską, bywając w grupie koleżanek biorących udział w szkoleniu sanitariuszek Armii Krajowej w naszym byłym domu przy ul. Krakowskiej. Album ten pokazał przeszłość wielu dziadków, ojców, wnuków, czy jeszcze żyjących osób. (…) W moim umyśle z tych lat utrwaliło się jeszcze wiele innych postaci, bardzo zasłużonych dla Połańca, które miały duży udział w uświadamianiu ludności, a zwłaszcza młodzieży szkolnej, o rozwoju Połańca i okolic od czasów osady, gminy, miasta. Dziś można powiedzieć dużego miasta. Był to mój szkolny kolega Kazimierz Warchałowski, który podczas okupacji uczęszczał na lekcje tajnego nauczania wraz z moim bratem Stanisławem Grelewskim i Eugeniuszem Tarnowskim. Kazimierz to wielki działacz społeczny, starający się przez wiele lat o dobro gminy i miasta Połaniec. Wielki historyk i nauczyciel. Przez wiele lat byliśmy ministrantami w połanieckim kościele. Moim zdaniem o nim, jak też koledze szkolnym Mieczysławie Tarnowskim, warto wspominać. Chciałbym również przywrócić pamięci postać mojej mamy, położnej w Połańcu, Stanisławy Grelewskiej, pracującej od 1934 roku dla służby zdrowia i społeczeństwa.

Przygotowywała ona przyszłe matki do porodu, a potem wychowywania niemowląt w Połańcu, Ruszczy i innych miejscowościach. Do tego zawodu była gotowana po 2-letniej Państwowej Szkole Położnych w Krakowie, do której trafiła z majątku Ruszczy za namową Pań Knothe, które uważały, że jest “zdolna ładna i będzie potrzebna dla rodzących matek”. Szkołę tę ukończyła z wynikiem celującym i zaraz po szkole weszła w życie służby zdrowia. (Po zakończeniu szkoły Pan Knothe ufundował jej torbę z kompletnym zestawem narzędzi potrzebnych w przyszłej pracy). Współpracowała z felczerem, a potem lekarzem zatrudnionym przed końcem 1939 r. Mieczysławem Bernackim, który był położnikiem — ginekologiem.

Stanisława Grelewska

Mama poświęciła się swojemu zawodowi i nie tylko, bo wykonywała również szereg obowiązków lekarskich. Podczas okupacji wraz z lekarzem zajmowali się wieloma chorobami, a nawet ranami postrzałowymi partyzantów. Operacje odbywały się przy lampie naftowej lub karbidówce w gabinecie lekarza, w domu w rynku. Porody odbywały się w domach rodzących matek, a ze wsi przysyłano furmankę. Od tego czasu znikły tzw. “babki odbierające porody”. W tym czasie musiała również przyjmować porody matek pochodzenia żydowskiego. Podczas okupacji w roku 1943, wracając z Rudnik od porodu furmanką, zauważyła wyjeżdżających od bramy cmentarza żandarmów i byłych policjantów z Połańca. Podchodząc do bramy “osieckiego” cmentarza (bo na ul. Osieckiej) zauważyła dwóch chłopców przywiązanych do grubego drzewa. Byli to bracia Jarzynowie. Widok straszny, bo — jak mówiła — z jednego jeszcze buchała krew. Od strzałów oprawców niemieckich zginęli młodzi, niewinni chłopcy. Starszy, Eugeniusz, byt kolegą mojej siostry Kazimiery, a młodszy, Edmund, moim kolegą. Trzecia zastrzelona osoba leżała obok (przyp. Piotr Sojda). Wiele osób zginęło z rąk Niemców, wskazanych przez dawnych policjantów czy konfidentów, którzy współpracowali z żandarmerią z posterunków Rytwian i Staszowa. Niektórzy zasłużyli na wyroki śmierci wykonane przez partyzantów. Rodzina Państwa Jarzynów bardzo przeżyła tak tragiczną śmierć synów. Pozostał jedyny ich syn Lucjan, który po maturze studiował razem z kolegami w Wyższej Szkole Ekonomicznej we Wrocławiu. Byli to: Zdzisław Wałcerz i Eugeniusz Tarnowski oraz mój brat, który wybrał inny kierunek — stomatologię na Akademii Medycznej. Studiowali w bardzo trudnych warunkach w zniszczonym wojną Wrocławiu. Często wraz z profesorami odgruzowywali swoje uczelnie, ulice, czy sadzili drzewa. Po studiach Lucjan Jarzyna i Zdzisław Wałcerz otrzymali nakaz pracy w Lublinie, Eugeniusz Tarnowski w Kielcach, jako Główny Księgowy i Rewident, mój brat Stanisław powrócił do Połańca na etat stomatologa, a ja pozostałem we Wrocławiu. Lucjan Jarzyna mieszkał w naszym mieszkaniu i wszyscy bardzo często mieszkali u nas.

Apteka “Pod Białym Orłem” Kazimierza Sachnowskiego

Mama niebezpieczny okres przeżyła podczas tyfusu plamistego. Czasowy szpital dla chorych na tyfus znajdował się w szkole podstawowej przy ul. Staszowskiej i w remizie strażackiej na połanieckim rynku. Dla bezpieczeństwa mieszkańcy rozwieszali duże plakaty z napisem “Tyfus Plamisty”, w widocznych miejscach, aby odstraszyć Niemców, którzy wybierali się aresztować konspirantów z AK i BCH lub ściągnąć kontyngenty. Była to praca niebezpieczna, konspiracyjna, o której miejscowi byli partyzanci zapomnieli. Z jej inicjatywy otworzono po remoncie budynku za kościołem Izbę Porodową przy Przychodni Lekarskiej. Izba Porodowa miała kilka łóżek. Salę porodową oraz zaplecze kuchenne, pralnię i sanitariat. Pracowało tam, oprócz mamy — położnej — 4 osoby. Za całokształt i duży wkład pracy otrzymała Złoty Krzyż Zasługi, który wręczył jej osobiście w Belwederze premier Józef Cyrankiewicz. W Ośrodku Zdrowia przy Izbie Porodowej pracowało przez ten czas kilku lekarzy, w tym nowo upieczony lekarz połaniecki po studiach medycznych w Łodzi — dr Janusz Gil.

Dr Janusz Gil w nowym budynku Ośrodka Zdrowia

Rozrost ludności przybywającej do budowy elektrowni zmusił władze gminy i pracujących lekarzy, przy udziale elektrowni, do wybudowania Ośrodku Zdrowia przy ul. Ruszczańskiej, który był z wszystkimi wygodami, gabinetami wg ich potrzeb specjalistycznych. W tym ośrodku rozpoczął pracę dr Janusz Gil, mój brat Stanisław Grelewski po studiach stomatologicznych, który dotychczas pracował w wynajętych gabinetach, oraz jego żona, również po studiach stomatologicznych w Łodzi. Po ukończeniu tego budynku zamieszkali tam, w przygotowanych mieszkaniach: dr Janusz Gil oraz stomatolog już Anna Grelewska (z d. Jańczuk). Anna Grelewska odpowiadała za uzębienie dzieci szkolnych, które wymagały natychmiastowego leczenia i kontroli lekarskiej w gabinecie.

Ośrodek Zdrowia na ul. Ruszczańskiej przed otwarciem

O dalszy rozwój służby zdrowia zadbała budowana Elektrownia Połaniec, do której napłynęło wielu robotników, czy inżynierów z rodzinami. Przychodnia ta wybudowana została z wszystkimi specjalizacjami, tuż przy elektrowni. Pomocą dla służby zdrowia w Połańcu był w dalszym ciągu szpital i pogotowie w Staszowie. Znana ze swojej działalności w służbie zdrowia i pracy społecznej Stanisława Grelewska przeszła na zasłużoną emeryturę, otrzymując wcześniej Kawaleryjski Krzyż Zasługi Odrodzenia Polski oraz regionalne odznaczenia służby zdrowia. Cały czas pomagała jeszcze potrzebującym. Potem przeniosła się z dziećmi do Kielc. Mając dobrą opiekę dzieci, zmarła w wieku 91 lat. Pochowana została na cmentarzu w Górce w Połańcu, obok swojego męża Juliana, który zmarł wcześniej. Julian Grelewski był również zasłużony dla miasta jako mistrz ślusarsko-kowalski. Pracując wiele lat w majątku w Ruszczy i w Połańcu przysposobił do zawodu wielu czeladników. Małżeństwo to pozostawiło po sobie troje dzieci — obecnie na emeryturach.

R. Grelewski i L. Jarzyna

Nie sposób nie wspomnieć też o mgr farmacji, Pani Strzemiecznej, która wraz z mężem prowadziła jedyną w Połańcu aptekę. Właśnie z tym państwem mama współpracowała, gdy w Połańcu nie byto lekarza w czasie okupacji i wcześniej. Razem rozpatrywały chorobę, a pani Strzemieczna przygotowywała leki. Chorzy byli jej wdzięczni, ponieważ oprócz prowadzenia apteki i porad lekarskich, przygotowywała leki nawet w porze nocnej, mieszkając na zapleczu apteki. Nieocenioną osobą w tym czasie był również uzdrowiciel, felczer pochodzenia żydowskiego, na którego mówiono “Kaczka”. W dużym stopniu leczył i przynosił ulgę chorym pochodzenia żydowskiego. Czasami też wyrywał zęby. W tej dziedzinie jednak bardzo ważna była praktyka stomatologa pana Mieczysława Korczaka, który leczył przyjmując pacjentów w gabinecie domu rodziców przy ulicy Ruszczańskiej.

Od lewej: Stanisław Grelewski, Ryszard Grelewski, Lucjan Jarzyna

Pisząc o służbie zdrowia w Połańcu, nie sposób nie wspomnieć o służbie weterynaryjnej, którą reprezentował jedyny na tę okolicę weterynarz pan Edward Buda. Był to ojciec mojej koleżanki szkolnej Bogusi. Weterynarz miał wtedy pełne ręce roboty. Wzywany był do cielących się krów, źrebienia się klaczy, chorych zwierząt, badania mięsa poubojowego w domach czy jatkach, których właścicielami byli przeważnie żydzi zajmujący się ubojem i sprzedażą mięsa koszernego. Nadzorował również sprzedaż zwierząt sprzedawanych na targach wtorkowych przy tzw. kierkucie. Pan Buda mieszkał w dużym domu na rogu rynku przy ulicy Krakowskiej. Mając duże pomieszczenia, wynajmował je na potrzeby jednej klasy szkoły podstawowej oraz na pokój, w którym mieszkała pani Janina Korpanty, nauczycielka tejże szkoły. W czasie okupacji uczęszczałem do niej na lekcje konspiracyjne z geografii i przyrody w zakresie szkoły średniej. Pokój ten miał okno na rynek. Pamiętam, że był wtorek, dzień targowy 31 grudnia 1943 r. — zakończenie roku mszą w kościele. Z panią Janiną obserwowaliśmy rynek, który otoczyli partyzanci (byli to Jędrusie). W jednej z akcji złapali dwóch złodziei rabujących mieszkańców i podszywających się pod partyzantów. Widziałem, jak obydwaj rabusie skaczą, trzymając nad głowami krzesła, a twarze pomalowane mieli czerwoną pastą. Spodnie mieli opuszczone i w goły tyłek dostawali cięgi, krzycząc “kradłem, ale się poprawię”. Temu widowisku przyglądali się zgromadzeni ludzie z Połańca i przyjezdni z targu. Na rynek przywieźli ich skradzione rzeczy, które były rozpoznawane i zabierane przez pokrzywdzonych.

Z tej samej kategorii

Back to top button